Posłuchałem ostatnio bardzo ciekawej rozmowy między Mikołajem Kapustą oraz Szymonem na kanale Szymon Mówi. W początkowej fazie rozmowy szczególnie – dopadło mnie pewne przemyślenie, którym chcę się z Wami podzielić. Otóż domyślnym założeniem współczesności jest, że przeciwstawnym pojęciem do miłości jest nienawiść. Z tego rodzi się cały szereg dylematów. No bo skoro Bóg jest Miłością, to dlaczego jest napisane, że „Bóg nienawidzi wszystkich złoczyńców”? (Ps 5:6). Skoro mamy wszystkich kochać, jak samych siebie, to dlaczego mamy też nienawidzić świata, czy ojca i matkę, żonę i dzieci, braci i sióstr, nadto siebie samego? (J 12:24-26, Łuk 14:25). Ponadto wydaje mi się, że właśnie z tego założenia wyrasta cały szereg innych nieporozumień, które tak czy siak koncentrują się na Bogu Miłosiernym (wiara w apokatastazę i puste piekło, Jezus kochający wszystkich bez względu na wszystko, nadmierna wiara we własne zbawienie, podejście typu „kochaj mnie takim jakim jestem” itp.), a tak czy inaczej umniejszają Boga Sprawiedliwego (ofiara, cierpienie, kara… to są pojęcia, których wolimy specjalnie nie rozważać).
Otóż w moim głębokim przeświadczeniu
powyższe założenie jest błędem. Miłość i nienawiść nie są przeciwstawne – i
bardzo często występują obok siebie. Przykładowo, pomimo, że ogromnie
kocham moją żonę, są w niej cechy, które – nie ma co ukrywać – szczerze
nienawidzę (i z tego co wiem, podobnie jest w drugą stronę :) To samo dotyczy
zresztą mnie samego: mimo, że ogólnie siebie kocham, to są we mnie rzeczy,
które – gdybym tylko mógł – wypaliłbym napalmem :) Analogicznie jest zresztą ze
wszystkimi ludźmi – bo każdy z nas ma w sobie jakąś niedoskonałość czy wręcz
podłą cechę, która nie zasługuje na poczucie miłości. Więc z punktu
widzenia logiki nie jest tak, że następuje tutaj wybór tylko jednego z dwóch
opcji: albo miłość, albo nienawiść. Nie, raczej mówimy o miłości wbrew
nienawiści, która to nienawiść w mniejszym czy większym stopniu jest zawsze
obecna. Albo mówimy o nienawiści wbrew miłości. Te dwa uczucia u nas występują
zawsze równolegle, w połączeniu, niejako mocując się ze sobą. Jest i miłość, i
nienawiść – i zasadniczym pytaniem jest, które z tych uczuć przeważa. Wiem, że
to dość odważna jak na dzisiejsze czasy teza, ale na jej poparcie przytoczę
jeden z najciekawszych fragmentów w Biblii, który właśnie takie podejście
przedstawia wprost: mam na myśli opis relacji Amnona i Tamar. Amnon na początku
zakochał się w Tamar tak, że aż się z tego tytułu pochorował. Po tym, jak za
namową Jonadaba udawał chorego i podstępem został sam na sam z Tamar,
wykorzystał ją do zaspokojenia swojej namiętności. Następnie ze zdziwieniem
czytamy następujące słowa: „Potem jednak znienawidził ją Amnon tak bardzo, że
większa stała się nienawiść, którą ją znienawidził, niż miłość, jaką ją
umiłował.” (2 Sam, 13:15). Ciekawe, nieprawdaż? Nienawiść stała się większa niż
miłość… A przecież obydwa uczucia żywił prawie że w tym samym czasie do tej samej osoby.
Abstrahując od słuszności i powodów tak nagłego wybuchu nienawiści, właśnie w tym podejściu dostrzegam sedno całej sprawy.
Bóg nienawidzi złoczyńców, ale równocześnie Jego Miłość do nich nakazuje Jemu
ofiarowywać Siebie za nich, zanim w ogóle można będzie mówić o ich nawróceniu.
Jego Miłość do nas przezwycięża nienawiść, którą On żywi do grzechu i
grzesznika. Tak samo w relacji z każdym człowiekiem (czy nawet ze sobą) –
powinniśmy zawsze pozwalać Miłości przezwyciężać nienawiść, która równocześnie
gdzieś się w sercu gnieździ – i po co w ogóle udawać, że tak nie jest? Cała
sztuka właśnie polega na tym, by to Miłość była zawsze górą, a nie odruchy nienawiści,
które przecież się czasami pojawiają. Zresztą, owa nienawiść do grzechu i
niedoskonałości – jest naszym wrodzonym zapachem, który po prostu każe żywić
odrazę do tego, co jest złe, brzydkie i karygodne od początku. Dlaczego mam
udawać, że mi się takie rzeczy w ogóle podobają, że jako chrześcijanin mam być
takim niby miłującym wszystkich i wszystko hipisem-pluszakiem do przytulania?
Nie będę tego robił i Was ku temu nie zachęcam. Wręcz przeciwnie – będę twardo
się opowiadał za tym, co dobre, piękne i sprawiedliwe, bo to kocham, a względem
przeciwności będę żywił naturalną nienawiść. I Bogu niech będą dzięki za to, że
potrafię te przeciwieństwa odróżniać!
Niech więc Miłość w nas kwitnie, ale nie
mylmy Miłości z permisywizmem. Niech dobro w nas przezwycięża zło, ale nie
mylmy dobra z uległością. Niech piękno naszych dusz świadczy wkoło o chwale
Bożej, ale niech to piękno nigdy nie unosi się pychą. Albowiem właśnie na tym
polega prawda o człowieku, jako obrazie samego Boga, że jesteśmy miłujący i sprawiedliwi
równocześnie, a nie na zakładkę.
A gdyby ktoś się zastanawiał, co w takim
razie jest przeciwstawnością miłości i nienawiści, to myślę, że dobrym tropem
będą rozważania na temat obojętności, zgodnie z słowami Pana: „Znam twoje
czyny, że nie jesteś zimny ani gorący. Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro
jesteś letni i ani gorący, ani zimny, mam cię wyrzucić z moich ust.” (Ap.
3:15-16).
Nie bójmy się, więc, nienawiści, która w
nas siedzi. Bójmy się takiej nienawiści, która przezwycięża naszą miłość. A
jeszcze bardziej - bójmy się obojętnej na wszystko letniości. Bo ona to już z
pewnosćią Bogu smakować nie będzie.
Szalom! :)
P.S.: Sama rozmowa Mikołaja i Szymona do obejrzenia pod linkiem tutaj.