Bojaźń Boża a zbawienie

Dzisiejsze rozważanie dotyczy fragmentu z ostatniej księgi Starego Testamentu (Mal, 3, 5-7): „(5) Zjawię się wśród was, by sprawować sąd, i stanę niebawem jako oskarżyciel przeciwko wróżbiarzom, cudzołożnikom i krzywoprzysięzcom, przeciwko tym, którzy uciskają najemnika, wdowę i sierotę i odmawiają prawa cudzoziemcowi, i nie znają bojaźni wobec mnie - mówi Jahwe Zastępów. (6) Bo Ja, Jahwe, nie odmieniam się, wy zaś, synowie Jakuba, [zmieniać się] nie przestajecie. (7) Od czasów ojców waszych oddalacie się od przykazań moich i nie przestrzegacie ich. Nawróćcie się do mnie, a wtedy i Ja powrócę do was - mówi Jahwe Zastępów.”

 

Myślę, że to jest najbardziej istotne podsumowanie Starego Testamentu. Bóg przypomina, że jest nie tylko Miłosierny, ale i Sprawiedliwy, i że w dniu sądu będzie oskarżycielem przeciwko nienawróconym, to jest wszystkim, którzy nie mają względem Boga bojaźni. I nam się może wydawać, że jest to jakaś błaha sprawa, ale ona naprawdę rozstrzyga o tym, czy jesteśmy wierni Bogu, czy też nie, a w następstwie – czy będziemy zbawieni, czy też nie.

 

Kończymy z rodzinką oglądać film Zeffirellego „Jezus z Nazaretu”. Trwająca ponad 6 godzin, najbardziej pełna ekranizacja życia Jezusa jest rzeczywiście arcydziełem, do którego warto od czasu do czasu wracać. Tym razem mam jedną refleksję: mianowicie, sądzę, że gdyby Jezus zjawił się teraz, miałby ogromny problem z przebiciem się ze Słowem do ludzkiej świadomości. Żydzi sprzed dwóch tysięcy lat, to lud wyjątkowo nabożny, szanujący słowo jako takie. To stąd zapamiętywanie każdego słowa wypowiedzianego przez Pana przez dziesięciolecia i przekazywanie ich w niezmienionej postaci z ust do uszu, aż do momentu spisania w Ewangelii. Każde Słowo Chrystusa zapamiętywano, nad Nim rozmyślano, usilnie szukano w Nim treści i znaczenia. Przykładowo, z powodu niegodziwych słów naprawdę można było rozedrzeć na sobie szaty. Kogoś teraz niegodziwości i wulgaryzmy ustne w ogóle oburzają? Jezusa słuchano nie tylko dlatego, że mówił rzeczy niezwykłe, ale przede wszystkim dlatego, że umiano słuchać. Czy teraz, nawet jeśli ktoś ma do powiedzenia coś niezwykłego, jest w ogóle słuchany i szanowany? Czy jak Sienkiewicz wkładał do ust Longinusa Podbipięty słynne: „Słuchać hadko!” – to czy wiedział, że już za jakieś sto lat nie tylko mało kogo będzie ruszać „hadkość” mowy, ale i ze słuchaniem ten naród zacznie mieć ogromne kłopoty?

 

Bojaźń Boga to przede wszystkim szacunek do Słowa, do autorytetu, do mądrości. I oto jak się zmieniliśmy względem niezmiennego Boga: na ogół przestaliśmy ten szacunek mieć. Nie łudźmy się więc, że jesteśmy lepsi w oczach Boga względem Żydów sprzed 2 tysięcy lat. Nie jeden Faryzeusz bardziej słuchał Jezusa, niż wielu współczesnych katolików. Jako ludzie w Zachodnim kręgu kulturowym – zdeprecjonowaliśmy Słowo. W nieustannej pogodni za dopaminą i krótkimi dawkami rozrywki – nie szukamy już na ogół znaczenia i treści w Słowie. Iluż z nas, katolików, studiuje Biblię i uczy się na pamięć jej fragmentów? Iluż z nas w duchu i na modlitwie rozważa nad nauką Bożą, zawartą w Słowie? Iluż z nas podejmuje decyzję życiowe i codzienne z oglądaniem się na to, czy nie skrzywdzą one Boga i czy posłużą szerzeniu Królestwa Niebieskiego?

 

Niech więc dzisiejsze rozważanie pobudzi nas wszystkich do refleksji nad własnym stosunkiem do Słowa i Jego znaczenia. Bo prawda jest taka, że mamy dokładnie taki stosunek do Pisma Świętego i nauki Kościoła zawartej w Tradycji, jaki mamy stosunek do Boga w ogóle. Tak jak mawiał św. Hieronim – „Kto nie zna Pisma Świętego, nie zna Chrystusa”.

 

Pokój Wam!



Powrót do bloga